Ty, który tu wstępujesz, żegnaj się z nadzieją!
Wszystkie ewentualne podobieństwa są nieprzypadkowe. Imiona zostały zmienione ze względów bezpieczeństwa. Autor nie odpowiada za bezpośrednie, pośrednie, incydentalne lub trwałe szkody wynikające z wadliwego, błędnego lub niewłaściwego użycia. Uwaga, sceny drastyczne! Wszelkie prawa zastrzeżone. Możesz mieć inne zdanie.

środa, 27 lutego 2013

Letter to everyone

Ludzie są bardzo zdziwieni, kiedy po długim okresie bajora i gnojówki w twoim życiu zachodzą zmiany na lepsze. Tak bardzo przyzwyczają się do twojego smutku, złości, gniewu i żalu, że wszelkie pozytywne zmiany z twojej strony traktowane są jak nieudolne próby...żartu? Drwiny? Nie wiem, czy oni nie znają uczucia wielkiej ulgi, spuszczenia powietrza z balonu? Kiedy schodzi całe napięcie, kiedy piosenki które wcześniej powodowały płacz wywołują na twarzy słaby uśmiech? Czy na prawdę tak trudno zrozumieć, że inna osoba miała ciężki okres, który jest już za nią? Czy na prawdę nie masz prawa do popełniania błędów, wykrzyczenia się, rozbicia swojego życia w kupę gruzu? Nie, najlepiej, abyś trzymał przyszyty uśmiech na gębie, a wróciwszy do domu płakał, zażerając się chipsami na głupim serialu.
Znam pozytywne emocje, które pojawiają się znienacka, bez żadnego powodu. Nie jest to wariackie szczęście, skakanie pod sufit z radości, głupawa, śpiewanie "Whiskey moja żono" pod klasą z matematyki (też mi się zdarza). To takie ciepłe uczucia, nazwałabym to właśnie lekkim uśmiechem. Jakbyś pozbywał się czegoś ciężkiego z żołądka. Dalekie od hedonizmu, nawet nie epikurejskie, bardziej refleksyjne, rzekłabym, że nawet stoickie. Nie wiem, czy właściwe jest pogrążanie się w złości i beznadziei, ale robiłam tak, doświadczyłam, co to znaczy. Przebolałam i dalej już tak nie chcę. Do tego trzeba po prostu dojrzeć, przetrawić swoje, samemu dojść do wniosku, jak być powinno i jak zrobić, żeby tak było. Drogą do ulgi są zmiany. Wiem to z własnego doświadczenia. Z perspektywy czasu żałuję wielu rzeczy, które robiłam w gimnazjum, mimo to twierdzę, że do niektórych musiało dojść, abym znalazła się tu gdzie jestem. A negatywy? Żegnam.
Chcę tylko napisać, że życie nigdy nie będzie polane różowym sosem, nie będzie błyszczące jak w amerykańskich filmach o głupiutkich blondynkach i mężczyznach jak z żurnala. Życie to pasmo większych i mniejszych cierpień, przeplatanych chwilami szczęścia i spełnienia, ale gdybyśmy właśnie tak je traktowali, już dawno szpitale psychiatryczne by się przepełniły, a w Polsce powstałyby specjalne lasy samobójców, jak w Japonii. Nigdy nie będziesz mieć w rękach całego kosmosu i zawsze znajdzie się rzecz, która będzie ci przeszkadzać. Albo urośnie do monstrualnych rozmiarów, wypierając z umysłu wszelkie inne idee, albo zlejesz ją ciepłym moczem i się oswoisz. Nie wierz ludziom, którzy twierdzą, że znają przepis na życie, to oszuści. Nikt nigdy nie będzie wiedział na pewno jak powinieneś żyć i co robić, tylko ty możesz zdecydować, co jest dla ciebie dobre. Pewnie polega to na szukaniu. Żadem guru ani inny oszołom nie da ci tej ulgi, którą możesz sobie samemu podarować. Najważniejsze, żebyś nie czekał, aż ktoś zasadzi ci porządnego kopa, tylko sam ruszył dupę. Tak, do ciebie mówię popaprańcu! Jesteś kimś wyjątkowym, nie zmarnuj tego.

środa, 20 lutego 2013

Rzal i bul

Czy po prostu czasem czujecie się beznadziejnie? Mam tak co chwilę. Czy zastanawialiście się, dlaczego tak się dzieje? Ja wiele razy. Cóż...
Żyjemy w erze "be on time": rozmiarów XXS, hipsterskich bryli na pół twarzy, diet "7 kalorii" (notabene tyle ma oliwka, pamiętam z Bridget Jones), pedalskich stylowych grzywek, kartonowych kubków z kawą, ajfonów i innych bździągwi, trzynastek w ciąży i każdego inne badziewia, którego nie będę wymieniać, żeby się za bardzo nie denerwować. Z figurą nastoletniego chłopaka jest beznadziejnie, jak masz 160 cm wzrostu. Skoro nie zostaniesz modelką, to powinnaś mieć cycki, a nie kawałek stołu. Najlepiej schowaj lustro, bo na tym etapie wyglądasz niezbyt apetycznie, a o cerze Biebera (jedyna rzecz ładna u Biebera)możesz sobie pomarzyć, ewentualnie snuć tęskne ballady, polewając twarz tonikiem. Twoje uda są za grube, od razu uprzedzam, krótkie spódniczki spal rytualnie w kominku, używając jako podpałki zeszytu z matematyki, której nie ogarniasz. W celu schudnięcia jesz styropian (że niby ryżowe, tak?)i gubisz ostatni ślad biustu. Zbierasz na operację nosa (3,5 tysiąca). Boisz się przejść przez miasto, bo wszyscy na Ciebie patrzą, a ty masz przecież twarz przeoraną trądzikiem, profil żaby, no i jesteś niższa od większości populacji o jakieś dwie głowy lub więcej, masz ubrudzone buty pomimo umycia ich przed wyjściem, a w ogóle to najchętniej zapadłabyś się pod ziemię na widok tych lasek, które idą przed tobą.
Ja TAK MAM. Rozumiem inne dziewczyny, które się źle czują ze sobą.
A prawda jest taka, że dorastanie to istna highway to hell (choć porównanie może niezbyt trafne, biorąc pod uwagę piosenkę - cudo). No. A więc przechodzimy do zasadniczej części tego posta, zainspirowanej przez Masked (http://zielona-czaszka.blogspot.com - nie proście mnie o wstawianie linków, nigdy ich nie widać!)
Chciałabym, żeby mój facet akceptował mnie taką, jaka jestem. Pijącą pięć zielonych herbat dziennie,żeby schudnąć, a potem przeszukującą zamrażarkę w poszukiwaniu lodów. Ważne, żeby czytał książki, nie widzę innej opcji. Taki, który nie będzie zaciągał mnie na imprezę, na której pięćdziesiąt procent ludzi leży urżnięte jak świnia pod ścianami, a drugie pół rzyga gdzie popadnie. No i musi mieć poczucie humoru, inaczej z nim nie wytrzymam, a on nie wytrzyma ze mną. Mógłby wyglądać jak Johnny Depp, albo Vill Valo z brodą, ale nie nalegam. Ale najważniejsze, żeby lubił mój wygląd, mimo iż nie mam takich walorów jak panie z kolorowych magazynów. I żebym się miała do kogo przytulić :)

wtorek, 19 lutego 2013

Za dużo, zdecydowanie za dużo

Cytując: "Życie jest jak papier toaletowy – długie, szare i do dupy." A dokładnie życie jest niesprawiedliwe. A tak jeszcze bardziej dokładnie szołbiznes jest niesprawiedliwy.
Zazwyczaj wstawiam muzykę, dużo muzyki i jeszcze więcej muzyki z różnych gatunków, czyli po prostu to, co mi wpadnie w ucho, po co się ograniczać. Ale nigdy nie piszę postów o muzyce, a właśnie na taki będziecie narażeni.
Krótko mówiąc, zastanawialiście się kiedyś kto wylansował Justina Biebera?
Ja też. I krótko mówiąc mam ochotę tego kogoś znaleźć i zabić. Odciąć mu głowę i sturlać ją ze schodów. Potem po nią pójść, wrócić tymi samymi schodami, odciąć ją jeszcze raz, znowu sturlać, poszukać pod samochodami, bo gdzieś się odturlała, wrócić... Dobra, nie będę was zanudzać, ale czy słyszeliście o kimś takim, jak Charlie Puth? Zakład, że nie?
Właśnie. Chłopak ma warunki, głos, gra, komponuje, ogółem pełen pakiet i...widać, że bardzo chciałby być idolem. Tylko nie ma go kto nim zrobić. Moim zdaniem to on zasługuje na tłumy piszczących fanek. Sto razy bardziej od tego obrzydliwego, ulizanego ge...ekhm. Od Biebera.
Żeby nie było, iż gadam od rzeczy, plotę androny i wciskam wam jajo mamuta, oto Charlie śpiewa Biebera(live, akompaniuje sam)
Swoją drogą, jaki on wtedy był mały? Młody?
Tu z kolei mój ulubiony cover One Direction:
(Fajna koszulka, nie?)
Oryginał chyba wszyscy znają, a ja przy tym go nie cierpię, za to wersja Charliego jest bardzo strawna:
A żeby was już całkowicie zarzucić coverami, Taylor Swift (zawsze się uśmiecham, jak tego słucham):
No i jeszcze na dokładkę mniej lub bardziej "Jego" kawałki:
Teraz możecie mnie zabić. A żeby nie było za słodko obiecuję następny post o metalu! (Jeśli przeżyję)
Ups! Zapomniałabym:

poniedziałek, 18 lutego 2013

Jak w komedii

Mańka jest postacią śmieszną, po dzisiejszym dniu można by rzec groteskową. Lub komediową jak kto woli. Chcecie dowodu? Macie dowód.
Mańka wraz z przyjaciółkami wybrała się na Halę Widowiskowo-Sportową (jak to dumnie brzmi!) w swoim mieście, aby pojeździć na łyżwach. Wszystko świetnie, dopóki nie trzeba było stamtąd wrócić. Zostałyśmy same z Hieną, zdane na łaskę i niełaskę losu, pośrodku pustkowia (z przodu las, z tyłu pole, a gdzieś obok stok narciarski)z koniecznością znalezienia przystanku autobusowego. Idziemy, idziemy i...idziemy. Żadnych zwrotów akcji, jedynym urozmaiceniem przystojni snowboardziści (mało pocieszające z tak daleka). W końcu na horyzoncie rysuje się coś w rodzaju przystanku, a co jest słupkiem z rozkładem jazdy. Czekamy, czekamy. I czekamy. I w końcu nadjeżdża upragniony pojazd mechaniczny i co on robi? On nas omija.
Wyglądamy mniej więcej tak:
Decydujemy nie czekać, aby nie zamienić się w sopel lodu. A potem maszerujemy przed siebie, nie powiem, że w stronę słońca, jak zawsze mówię, bo słońca nie ma. Jest za to zimno.
Pytam, czy Hiena chce banana. Reakcja mniej więcej taka:
I gdy już docieramy do następnego przystanku rodzi się pytanie, po której stronie stanąć, żeby było dobrze i dzięki rozkminom Hieny, która zna się na ruchu drogowym, liniach ciągłych itp. ustaliłyśmy, gdzie mamy czekać, po czym siadłyśmy dokładnie po stronie przeciwnej, albowiem nie uśmiechało nam się stać. I znowu jak w jakiejś kiepskiej amerykańskiej komedii siedzimy sobie na tej ławeczce wśród pustkowia i przejeżdża na rowerze powoli typowy menel w czapce i kurtce.Przejeżdża z zawrotną prędkością (1 cm na h?)
A potem czatujemy na ten cholerny autobus i wreszcie witamy go jako wybawcę i bóstwo, padamy na kolana itd. I wsiadamy do niego, zdrętwiałe z mrozu. Koniec.

środa, 13 lutego 2013

Przyszłość to taka czarna świnia

Miśka: Czasami obejmuję barierkę balkonu i patrzę prosto w przyszłość, która nie rysuje się przerażająco na oceanie życia. Uwalniam się od myśli o podatkach, zarobkach, zwolnieniach, bezrobociu, akcyzie, lokatach, pożyczkach, etatach, oszczędnościach, chińskich zupkach i wyborze między paprykarzem szczecińskim za 1,60 a gulaszem wrocławskim za 2,30. Widzę wodę o niebieskości w odcieniu karaibskim i wreszcie wierzę, że na prawdę jestem w stanie spełniać swoje marzenia, łączyć je z pracą, a nie tylko raz na trzy lata oderwać się od wszystkiego i wyjechać na krótki urlop.
Karol: Potem wraca panika. Przerażające, obezwładniające uczucie, które każe mi obliczać oprocentowania i koszty wszystkiego, kalkulować najprostsze wybory, ważyć każdy grosz. Jestem w panice, ogarnia mnie. Nie widzę nic poza nominałami. Nic poza rachunkami za wodę i prąd. Nic poza terminami wywozów śmieci.
Tomek: Buczy kaloryfer: puk-grosz, puk-grosz, puk-gorsz.
Ewa: W nocy nie śpię, bo zastanawiam się jak wybory, które podjęłam wczoraj wpłyną na moje życie za dziesięć lat. Oczyma wyobraźni obserwuję zabiedzoną czterdziestolatkę z przetłuszczonymi włosami, machającą mopem. To ja. Nie widzę wyjścia z tej ze wszech miar oślizłej sytuacji. Muszę czekać.
O rozpaczy wszelkich humanistów! O lęku przed byciem niepotrzebnym i niechcianym, wyrzuconym poza nawias, zapomnianym! Tkwicie w otłuszczonej budce z frytkami i budce portiera. Żebrzecie na rogu ulicy, pod kościołem, ustawiacie się w kolejce po mleko, mąkę i makaron. A potem kasuję bilet w autobusie i moje oczy napełniają się łzami, bo w kwocie nadrukowanej na papierku tkwicie wy.
Jupi jej, przetłumaczyłam po raz pierwszy angielską piosenkę i internety tłumaczenie zaakceptowały! Nie jestem taka beznadziejna, jak twierdzi babka z anglika. A to utwór, który od dawna mam na mp4, a teraz pojawił się teledysk na yt, w trochę innej aranżacji. Mimo wszystko wolę w słuchawkach - jest odlot.

poniedziałek, 11 lutego 2013

"Co mają począć takie jak ja pełzające stworzenia, wciśnięte w szczelinę między niebem a ziemią?"

Post ten dedykuję Mirce i wszystkim rudym.
Part I
Kiedy byłam mała, dorwałam się do płyty Gintrowskiego z tekstami Herberta. Oczywiście nie miałam wcale świadomości z czym mam do czynienia, ale zadziwiałam gorliwością w słuchaniu, a także pamięci do tekstów z tej płyty. Mając kilka (może sześć, może siedem) lat znałam na pamięć "Cesarza". Ostatnio wróciłam do tej płyty z racji zainteresowania samym Herbertem. Znacie może takie wiersz "Do Marka Aurelego"? Wszystko jest powiązane mackami mojego chorego umysłu - czytając "Rozmyślania" Marka Aureliusza puściłam sobie piosenkę Gintrowskiego z tym tekstem i doznałam szoku. Odnalazłam w tym tekście siebie. I mój lęk, odwieczny ciemny lęk*.
Pragnę przytoczyć Krzysztofa Vargę: Przeczytałem właśnie najbardziej ponurą książkę, jaką miałem w rękach w ciągu ostatnich kilku miesięcy. I nie jest to bynajmniej horror, thriller, czarny kryminał, czy Franz Kafka, jest to książka napisana przez Francuza o nazwisku Bernard Poulet i nosząca mrożący krew w żyłach tytuł "Śmierć gazet i przyszłość informacji. I jeszcze jedno: (...)to jest ryk zdychającego mamuta, to jest charchot padającego dinozaura, ale ja bez czytania zadrukowanego papieru nie funkcjonuję.**
Dlaczego przyszło mi żyć w czasach, kiedy jadąc autobusem można ściągnąć piosenkę, odsłuchać ją, wysłać do cioci w Zambosie, a potem przerobić na wersję disco polo? Dlaczego żyję w czasach, kiedy do biblioteki publicznej przychodzi się po komiksy dla młodszego rodzeństwa, a w empiku kupuje się Diablo 3? Dlaczego panie mój żyję w czasach przetworzonej papko-informacji, glutaminianu sodu i benzoesanu potasu? Wszystko jest polane utwardzonymi tłuszczami, z dodatkiem wypełniacza, spulchniacza i aromatu, ponoć identycznego z naturalnym? Smartpfony wielkie jak bawoły, a mój ryk głośny jak u bawołu, bo ziemia smutną mi jest, bo mnie nosi i wodzi koło kiosku "Ruchu", przy telewizorze, o Boże i przy stole też mnie nosi.*** Wypruwam z siebie flaki, żeby dbać o higienę języka. I znowu pytam dlaczego? Dlaczego została mi wpojona wrażliwość lingwistyczna, skoro na każdym kroku jest wystawiana na próbę przez opki o Severusie w kąpieli? Zimny wiatr północny owiewa me ciało, gdy gwiazdy tańczą, śpiewają i gotują owsiankę na wizji, dostaję drgawek na widok reklamy nutelli. TAK BARDZO ŹLE.
Part II
Co dla mnie przyniósł wiersz Herberta? Sprecyzowanie własnych lęków - lęków przed barbarzyńskim rykiem techniki. Adresata wiersza powinniście znać, to rzymski filozof, klasyk i stoik. Natomiast wiersz powalił mnie, kiedy dostrzegłam nadawcę - współczesnego intelektualistę związanego z kulturą i tradycją antyczną, który solidaryzuje się z Markiem, podaje mu rękę Oczywiście jest to wiersz o zwątpieniu w stoicyzm, ale dla mnie także o świecie bezradnym, kruchym, skazanym na zagładę, o człowieku nie mającym w niczym oparcia i o lęku przed zalaniem współczesnością. To nie jest świat dla intelektualistów.
Umrą książki i umrę ja, bo trzęsę się na myśl o tym, jak Witkacy na myśl o czerwonej zarazie. I kiedy świat zaleje deszcz głupoty i trzynastolatek w ciąży, kiedy wyginą już ostatni Mohikanie, kiedy szlag trafi recenzje książek, bo nikt nie będzie czytał książek, kiedy nam wszczepią do mózgu komputer, to udam się pod drzewo z wierszem Herberta.****
*Z.Herbert "Do Marka Aurelego"
**K.Varga "Polska mistrzem Polski"
***A.Ziemianin "Nosi mnie"
****Odsyłam do biografii Witkacego, a konkretnie do okoliczności jego śmierci.

środa, 6 lutego 2013

Człowiek to chore zwierzę, nie wiedzące, co ze sobą zrobić

Zapisałam to na marginesie zeszytu z j.polskiego, przy lekcji o labiryncie. Przez przypadek na to natrafiłam. Bardzo sugestywne. Podobno, jeśli nie nazwiemy problemu, to będzie męczył jeszcze bardziej. Ja swój zdefiniowałam już dawno, przeanalizowałam i zbadałam, wsadziłam do słoiczka z odpowiednią nalepką. W słoiczku rozpoczęły się reakcje chemiczne, dziwne przemiany, powstawały defekty i deformacje, nowe żyjątka zostały powołane do życia, małe kosmate stworki, które gdyby je wsadzić pod mikroskop zmieniłyby się z galaretki w kształciki otoczone włoskami. A teraz wyobrazcie sobie, że taki słoiczek ktoś otwiera. Tak się stało w moim przypadku. Albo inaczej: der Naturdarm. Naturalne jelito, w które ktoś wpycha i wpycha. Przychodzą nowe osoby i dopychają coraz więcej, aż wreszcie jelito pęka i wszystko, co kiedykolwiek ktoś do niego wrzucił rozpryskuje się w promieniu kilometra. Walczę o siebie. Czuję, jak się zmieniam. Nie tylko zewnętrznie. Rozmyły się moje rysy twarzy, wypłukały. I tak samo stało się z charakterem. Jest mi zdecydowanie lepiej ze sobą, ale nie mogę powiedzieć, że jest mi ze sobą dobrze. Każdym milimetrem ciała odrzucam siebie, ale mam nadzieję, że to też ewoluuje i kiedyś stwierdzę, że już całkowicie wypłukałam się z tego, co mnie męczy. Człowiek to chore zwierzę, nie wiedzące, co ze sobą zrobić. To wszystko tłumaczy: wojny, okrucieństwo, anoreksję, bulimię, próby samobójcze i wszelkie inne formy autodestrukcji. Największym problemem współczesnej medycyny naszej duszy jest to, iż sami musimy znalezć antidotum.