Ty, który tu wstępujesz, żegnaj się z nadzieją!
Wszystkie ewentualne podobieństwa są nieprzypadkowe. Imiona zostały zmienione ze względów bezpieczeństwa. Autor nie odpowiada za bezpośrednie, pośrednie, incydentalne lub trwałe szkody wynikające z wadliwego, błędnego lub niewłaściwego użycia. Uwaga, sceny drastyczne! Wszelkie prawa zastrzeżone. Możesz mieć inne zdanie.

piątek, 29 listopada 2013

I ain't happy, I'm feeling glad

Dam wam dobrą radę: nigdy nie oglądajcie "Kongresu", filmu na podstawie "Kongresu futurologicznego" Lema. Inaczej wyjdziecie z kina z uczuciem, iż wasz mózg zamienił się w kaszankę, a po jakimś czasie poczujecie rozdrażnienie, dopadnie was ból głowy, chęć snu i rozwalenia wszystkiego w zasięgu ręki. W moim przypadku była to chęć rozwalenia komuś nosa. Albo podbicia oka. A już naprawdę chętnie przyłożyłabym jakiemuś nieszczęśnikowi patelnią w twarz. A teraz trochę poważniej.
Na wstępie trzeba powiedzieć kilka rzeczy: film w reżyserii Ariego Folmana wszedł na ekrany w maju 2013 roku i nie jest odwzorowaniem "opowiadania" (jak coś, co ma 200 stron może być opowiadaniem?), a jedynie luźno z niego czerpie. Owszem, koncepcja została w dużej mierze oparta o twórczość Lema, jednak film jest raczej artystyczną koncepcją reżysera.
Jak ją nazywają, autotematyczna rama filmu zawiera historię aktorki, Robin Wright (Robin Wrigth w tym przypadku jak gdyby zagrała samą siebie), która jest niemalże zmuszana do poddania się procesowi digitalizacji, czyli przeniesienia własnej osoby do komputera. Dzięki temu procederowi wytwórnia posiada jej wizerunek na własność i może z niego dowolnie czerpać, wyłączając sytuacje zapisane w umowie. Sama aktorka nie może już nigdy w niczym zagrać, nawet jeśliby miało chodzić o amatorski teatrzyk dla dzieci. Nie pojawia się już nigdy na planie, bowiem filmy składa się komputerowo.
"Kongres" ma fragmenty tradycyjne, aktorskie, ale w większej części jest po prostu animacją. O ile "zwykły film" nawet przypadł mi do gustu, o tyle animacja, była, delikatnie mówiąc, chora. Wprowadzała istotne dla toku filmu zdarzenia, pokazywała świat, w którzym wszystko jest sztuczne, plastikowe i nieprawdziwe (a do takiego stanu rzeczy możemy się doprowadzić), ale była upiorna. To znaczy nie chcę, abyście zrozumieli mnie źle: film oceniłam na filmwebie jako dobry, bo był raczej dobry i miał jakieś przesłanie, zamęt w mojej głowie powodowany był tym właśnie, że przekazana mi została jakaś smutna prawda. Ale mam pewne zastrzeżenia natury technicznej. Koszmarna realizacja tejże animacji przyprawiła mnie o migrenę. W klimacie mogłabym ją określić jako schizofreniczno-surrealistyczną, ale dla mnie była po prostu nie do zniesienia. W zasadzie dziwię się, że nikt nie dostał ataku padaczki; może po prostu na sali nie było żadnego epileptyka.
Dodatkowo zaliczyłam atrakcje z rodzaju animowanego seksu, obrzydliwego zresztą, oraz animowanych Elvisów, Jezusów, Jacksonów itd.
Film jest zrobiony w ten sposób, że widz męczy się przy oglądaniu. Być może moje zdanie wynika z faktu, iż samego Lema niezbyt trawię. Ale i tak będę się przyczepiać do animacji, jeśli ktoś obejrzy ten film i zobaczy ośmiorniczkę i tęcze zaraz na początku przejścia z filmu aktorskiego do animacji, to będzie wiedział, o czym mówię.
Najlepszym opisem moich wrażeń co do elementów (Jakich elementów w sumie, tam była głównie animacja...) animowanych, będzie przytoczenie fragmentu recenzji użytkownika kulak4: "Niestety, pomimo ciekawej i abstrakcyjnej wizji, ukazanej w narkotycznych majakach Wright, sekwencje animowane są zbyt rozwleczone, do tego wypełnione męczącymi motywami związanymi z kreacjami ludzkiego mózgu (wszak we własnej wyobraźni człowiek może przyjmować dowolny kształt, szybując przez przestworza z rękami uformowanymi w skrzydła czy odbywając stosunek w dziwacznych pląsach...). Fabuła, która była tak wyraźnie zarysowana w "ludzkim" prologu, w dalszej części filmu gubi swój wątek, racząc widza różnymi ruchomymi bohomazami mającymi pewnikiem dodać produkcji mazu artystycznego. Z drugiej strony, pomimo udziwnienia sekwencji animowanych, stanowią one jednak zobrazowanie zupełnego oderwania od rzeczywistości, w której nie ma żadnych granic. W dodatku surowa kreska (przywodząca na myśl kiepskie polskie kreskówki albo teledysk do piosenki "Lizak") i surrealistyczne wizje stanowią idealne podwaliny pod zakończenie, które... zwala z nóg."
Nie bardzo wiem, czy mam film polecać, czy odradzać pójście na niego, ale jeśli już ktoś chce się przekonać na własne oczy, jak to wygląda, ostrzegam, że film łatwy w odbiorze absolutnie nie będzie.
Kulak4 dał filmowi 7/10, tak jak i ja. Muszę przyznać, że mam mieszane uczucia. Z jednej strony sprostać tekstowi Lema nie jest łatwo, animacja zdecydowanie odzwierciedla to, co się w twórczości Lema dzieje, wprowadza nas w świat, jakiego możemy i powinniśmy się obawiać, z drugiej film staje się przez nią nużący. Tak jak mam problem z samym Stanisławem Lemem, tak i z filmem, nie mogę mu odjąć jednak jakości przesłania. Jeśli zobaczycie, wyrobicie sobie własne zdanie, ja drugi raz bym nie obejrzała.

sobota, 16 listopada 2013

Co w końcu z tym seksem?

Ludzie z mojej wspaniałej klasy wpadli na pomysł lekcji o seksie. Było właściwie tak, że w tematach proponowanych na godzinę wychowawczą (która jest jedną z najbardziej bezsensownych lekcji na świecie, z wyjątkiem momentów, kiedy wykorzystujemy ją na oglądanie filmów Polańskiego albo Pulp Fiction)pojawiło się bardzo dużo propozycji, dotyczących tematów związanych z seksualnością. Wychowawczyni stwierdziła, że skoro aż tak nas ten temat interesuje (hm, hm, nie powiem nic), to załatwi nam jakąś profesjonalną lekcję z profesjonalnym człowiekiem, który profesjonalnie wyjaśni nam co i jak.
Pominę kwestię tego, że i tak nie dowiedzieli by się niczego nowego, o czym by jeszcze nie mieli pojęcia, no wybaczcie.
Wieść poszła, że będziemy mieli lekcję z seksuologiem.
Coś mi nie grało.
Okazało się wkrótce, że nie z seksuologiem, a edukatorem seksualnym, z programem akceptowanym przez ministerstwo, co już mówi samo za siebie.
Na lekcji zaś okazało się jeszcze coś innego, mianowicie zaszła pomyłka, bo miła pani oświadczyła, że edukatorem seksualnym nie jest, jedynie edukatorem rodzinnym. Coraz lepiej. Na wstępie oznajmiła nam, że edukacji seksualnej nie prowadziła od dłuższego czasu i że nie wie, czy podoła (albo coś w tym stylu). Generalnie zapowiadało się fantastycznie.
Miła pani przez dłuższą chwilę nie wiedziała co powiedzieć, potem zapytała nas o jakoś naszej edukacji seksualnej do tej pory, a my odpowiedzieliśmy jej znaczącym pochrząkiwaniem i trącaniem się łokciami, opcjonalnie cichym śmiechem. Potem jedna koleżanka opowiadała, jak u niej w gimnazjum wyglądał WDŻ.
Miła pani zapytała, czy mamy jakieś pytania, nie mieliśmy i zaczęłam się w tym momencie zastanawiać, kto napisał na karteczkach, że chce rozmawiać o seksie. Poszło pytanie o rozwiązłość dzieci z podstawówki, co było tematem o tyle niezłym, że interesowało mnie jak najbardziej. Objawem naszych czasów są dzieci trzynastoletnie mówiące nieskrępowanie o palcówkach.
Miła pani mówiła głównie o tym, że dzieci te są z patologicznych rodzin. Nasze spostrzeżenie, że to często środowisko, a nie dom rodzinny wpływa na latorośl raczej zbagatelizowała.
Potem było jeszcze o dzieciach, dzieciach, dzieciach, dzieciach z autyzmem, dzieciach z zespołem Downa, odpowiednim wieku do zajścia w ciążę. Na pytanie o najbardziej bezpieczną i najbardziej skuteczną antykoncepcję nie odpowiedziała.
Mówiła za to o niebezpieczeństwach związanych z seksem, o Hivie, a generalna konkluzja była taka, że za seks najlepiej w ogóle się nie brać, bo za duże ryzyko. Czułam się jak w szkółce niedzielnej.
Pani uraczyła nas też dwiema uroczymi opowieściami.
Opowieść Pierwsza:
Dwóch chłopaków szło środkiem centrum handlowego, nie trzymając się za ręce i jeden pytał drugiego, czy wejdzie z nim do jeszcze jednego sklepu. Według pani byli to geje. Już jak widać z powyższego przykładu, nie można z kumplem iść w rajd po sklepach, bo się zaraz znajdzie jakiś edukator rodzinny i ogłosi, że jesteś homo.
Opowieść druga:
Znajomi pani używali dwóch prezerwatyw naraz i dzięki uszkodzeniom mechanicznym oraz wybitnej inteligencji głowy rodziny na świat przyszło trzecie dziecko. Nie wiem, czy znajomi byliby zachwyceni, dowiadując się, że taką wiedzę o nich pani przekazuje.
Tak oto wygląda edukacja seksualna w Polsce.

niedziela, 10 listopada 2013

Mańka powraca w glorii i chwale

By szerzyć syfilis dobro.
Z okazji setnego postu (fanfary, okrzyki radości, wiwaty, werble i confetti)miałam wymyślić coś szczególnego i specjalnego, skończyło się na tym, że wymyśliłam, iż wrócę. Serio, nie pisałam postów od sierpnia, licho. Jednakowoż moim ocenom odcięcie od internetu wyszło na dobre. Ogarnęłam swoje życie. Trochę.
W związku z tym, że blog ten to sraczka pomysłów, dziki ugór pełen wytworów mojej chorej psychiki, bajzel, jaki się tu wytworzył na przestrzeni wieków, może wywoływać halucynacje i wstrząsy anafilaktyczne. Staram się jednak jak mogę ostatnio, aby nie pierdzielić głupot, zaśmiecających internety aż zanadto. Ten post jest jednak formą organizacyjną, dlatego nie będzie żadnego ciekawego tematu.
Po pierwsze, zobowiązuję się do tego, aby pisać przynajmniej jeden post w tygodniu, choćby mi się nie wiem jak nie chciało, i choćbym miała nie wiem ile zadań optymalizacyjnych do przerobienia.
Następnie upraszam o wybaczenie, bo sposób prowadzenia tego bloga jest czymś karygodnym.
Oraz zwierzę się, że miałam zamiary nikczemne, coby go zamknąć w cholerę, a nawet usunąć raz na zawsze. Jako jednak matka moich dzieci, zwłaszcza umiłowałam moje posty gimbazjalne, bo mogę się pośmiać z samej siebie i dlatego nie miałabym serca ich likwidować. Wyrok został odroczony.
Pochwalę się, że moje oceny oscylują między 5 i 4, te kilka osamotnionych trójek zdarzyło się przez przypadek, a co więcej, mam same dobre oceny z MATEMATYKI. Tak, to nie jest żart, zaczynam być dobra z matmy. Wszystko wskazuje na to, że koniec świata jest bliski.
Oprócz tego wpadłam w dwie olimpiady oraz generalnie bawię się we wszystko, co tylko może zajmować myśli. Tępe kucie odmian łacińskich wpływa zbawiennie na zszargane nerwy, pole cam. Napisałam już pracę z bioetyki, to cholerstwo strasznie się ciągnie, wierzcie.
Teraz w planach urozmaicanie życia kulturalnego i generalnie mojej szarej egzystencji. W Bielsku mamy blisko Zadymkę Jazzową, ktoś się może wybiera? :) Po informacje klikajcie tutaj