Ty, który tu wstępujesz, żegnaj się z nadzieją!
Wszystkie ewentualne podobieństwa są nieprzypadkowe. Imiona zostały zmienione ze względów bezpieczeństwa. Autor nie odpowiada za bezpośrednie, pośrednie, incydentalne lub trwałe szkody wynikające z wadliwego, błędnego lub niewłaściwego użycia. Uwaga, sceny drastyczne! Wszelkie prawa zastrzeżone. Możesz mieć inne zdanie.

wtorek, 29 stycznia 2013

Jestem jak płonąca taśma nitro.

Muzyka pulsuje coraz bardziej, rozlewa się po wszystkich kanałach i kanalikach, brzmi rytmicznie w każdej tkance, wygrywa przewidywalne bum bum bum, które brzmi jak wołanie o pomoc i zamienia się w ryczące Help Help Help!!! Stukotania i szemrania przybierają na sile. Wszystko drży i ustępuje pod naporem dźwięku. Nerwowe poruszanie i wzmożona aktywność ujawniają skrywane emocjonalne membrany. Skurcze i drgawki są coraz mocniejsze, coś się przetacza. Elementy kurczą się i rozluźniają, precyzyjny mechanizm terkocze śrubkami, nabrzmiewają rureczki. Płyny krążą i uzupełniają się, zalewając puste przestrzenie i uwalniając inne. Pod naporem strumieni podnoszą się mikroskopijne antenki. Naprężone linki pękają i toczą talerzyki. Kanaliki przepełnia strach. Trzepotanie. Bębnienie. Szczebiotanie. Ciche plumkanie. Maszyna rozgrzewa się, czas spowalnia, każda sekunda odmierzana jest precyzyjnie ostrzem krwi. Trybiki popychają innne trybiki, inne trybiki popychają dzwoneczki, dzwoneczki uruchamiają tajemne mechanizmy, zwężenia urastają do rozmiarów misek, na miskach przygrywa nostalgiczny hip-hopowy bit. Patrzałeczki obserwują trzęsące się nadgarstki. Wszyscy słyszą? Nie, to tylko mój wewnętrzny, inwalidzki mechanizm wygrywa nieskończoną melodię stresu. Patrzę na kogoś i wszystko mi się rozregulowywuje. Zapłon. Proszę, zabierzcie mi tę przeklętą pompkę.

piątek, 25 stycznia 2013

Marianno, powinnaś...

Korzystając z okazji, że jestem chora i leżę w łóżeczku, mogę walnąć posta, a co mi tam. To pierwszy post pisany z tableta. Nigdy więcej. Ale poza tym jest nawet wesoło, jak pomyślę soie o naszej ostatniej rozmowie z Breakiem. Śmiałam się jak wariatka z pewnego osobnika płci przeciwnej.
Zaczęło się od tego, że Break poznał F. Siedziałyśmy w szatni po lekcjach i niestety był tam również on. F. ma to do siebie, że od pierwszej minuty, kiedy wejdzie do szkoły ma dla mnie zestaw swoich wspaniałych rad odnośnie mojego stylu życia. Mam pewną teorię - mianowicie wydaje mi się, że on nie śpi, tylko wymyśla w jaki sposób utrudniać mi życie. W dodatku zwraca się do mnie nie jak człowiek (Mańka!!!) tylko per Marianno.
A więc na każdej przerwie słyszę "Marianno, powinnaś pić zieloną herbatę. Marianno dlaczego nie słodzisz, ja wsypię ci cukru. Marianno powinnaś w przyszłości pisać książki. Marianno nie zakładaj tej bluzki, nie do twarzy ci w niej. Marianno, powinnaś pić mniej soku, on zawiera sztuczne barwniki. Marianno, powinnaś mieć ciemniejszy kolor włosów..." I tak dalej. Nic to, że wolę wypić herbatę białą, lubię zielone bluzki, sok mi smakuje, a w przyszłości chcę zostać śmieciarzem (to tylko taki przykład), nic to, że cieszę się z bycia blondynką i najchętniej bym je jeszcze rozjaśniła i była jeszcze głupsza xD. Pan F. Wszystko wie najlepiej. I łazi za mną i prawi mi dobre w jego mniemaniu rady. Jeszcze ośmiela się prawić mi uwagi na temat mojego prowadzania się ("Szukasz chłopaków w złych miejscach, zakończ tą chorą relację, znajdz kogoś lepszego..." sraty taty)
Break powiedziała więc, że on sobie po prostu wychowuje allele recesywne, aby allele dominujące jego głupoty przeszły na nasze potomstwo i drogą dziedziczną powstały nowe małe debilątka. Dziękuję ci, Biologio, że wyjaśniłaś mi ten chory stan rzeczy. F. Ma takie długi karmiczne, że będzie krewetką do pięćdziesiątego wcielenia. A ja się nie dam.
Przestałam słuchać reggae, teraz pogrążam się w depresji.

niedziela, 20 stycznia 2013

Zagryzam Koper

Mój ty świecie, z milion lat świetlnych temu napisałam jakiś post na tymże wytworze wyobraźni człowieka z objawami nerwicy histerycznej. Nie było mnie dzięki temu, że trochę niechcący zagłębiłam się we własną edukację. Tak będzie zapewne w najbliższym czasie. Szkoła (szlachetne I Lo im.Mikołaja Kopernika) zajmuje mi większą część życia i gdyby nie to, że koniecznie i nieodwołalnie muszę zdać maturę rzuciłabym to wszystko w cholerę i sama organizowała sobie czas. W inny, bardziej praktyczny i ciekawy sposób, niż zgłębianie drugiego filaru ubezpieczeń, dysocjacji jonowej, logarytmów, konurbacji i innych świństw. Zasuwam porządnie, efekty jakieś są, więc zamierzam to podtrzymać, bo cztery pały na nowy semestr prężą wyzywająco grzbiety, stroszą się i plują. Nie zamierzam tego znosić. Ze spaniem też jest gorzej niż zazwyczaj, bo czasu jest jakby troszkę mniej niż potrzebuję. I wiecie co? Szkoła nawet nie byłaby taka zła, ale tej nauki jest za dużo. Wszystkie wyspy i półwyspy świata, tysiące słówek a angielskiego i niemieckiego, gramatyka z łaciny, wzory z fizyki, mnóstwo kartkówek z matmy, polski, historia II wojna (mnóstwo dat, nazwisk, miast, czołgi, statki, broń itepede)i mogę wymieniać w nieskończoność. Przy czym tylko w jednym liceum w Bielsku tak jest. Przytoczę pewną rozmowę:
Koleżanka z innej szkoły: O Boże, jest tak dużo nauki, no kto to widział!
Mańka, czyli ja: No, faktycznie.
K: Ja już nie wyrabiam, na imprezy nie mogę chodzić!
Mańka: To ile macie tych sprawdzianów w tygodniu?
K:Jeden.
No comment. Poziom żenady... Nie, nic nie będę mówić.
A teraz siedzę sobie z lapkiem na kolanach i wsłuchuję w muzykę klasyczną, bo mam jutro kartkóweczkę z Woku. Miło, przynajmniej jest to lepsze niż deuter na fizyce.
Marika bardzo adekwatna do muzyki klasycznej, ale daje mi tyle energii, że Mozart, Bach, Beethoven i inni muszą wybaczyć.