Ty, który tu wstępujesz, żegnaj się z nadzieją!
Wszystkie ewentualne podobieństwa są nieprzypadkowe. Imiona zostały zmienione ze względów bezpieczeństwa. Autor nie odpowiada za bezpośrednie, pośrednie, incydentalne lub trwałe szkody wynikające z wadliwego, błędnego lub niewłaściwego użycia. Uwaga, sceny drastyczne! Wszelkie prawa zastrzeżone. Możesz mieć inne zdanie.

wtorek, 21 stycznia 2014

Wydarzenia medyczne mojego życia

Ostatnio zdarza mi się z dość znaczną regularnością odwiedzać lekarzy specjalności wszelkiej. Ponieważ jestem human tuman, to wierzę jeszcze w medycynę i nie radziłam się wujka google w kwestiach zdrowotnych - natychmiast popędziłam do matuli, a potem do lekarza. I tu się zaczął mój żywot człowieka diagnozowanego.
Najpierw spotkałam się z przemiłym panem doktorem - lekarzem rodzinnym, który w zapaleniu gardła sprawdza się w stu procentach, ale co do mojego problemu po prostu chyba wysiada. Skierował mnie na badania do różnych lekarzy, co akurat było mądrą decyzją. No i w ten sposób odwiedziłam laryngologa, okulistę, a zatrzymałam się na neurologu.
W ten oto więc sposób doszło do tego, że:
1)Noszę z powrotem moje okulary i wreszcie ogarniam świat. Ostro i wyraźnie pojawiają się na horyzoncie twarze moich bliźnich. Wsiadanie do autobusu nie jest już takim traumatycznym przeżyciem, bo nie muszę mrużyć oczu, aby dojrzeć numer. Nie ma też ryzyka, że zamiast do Komorowic dojadę w okolice Lipnika.
2)Jestem niestety mocno zorientowana w stanie polskiej służy zdrowia, choć nie wiem, czy nie wolałabym nie być.
Utrapieniem jest już właściwie dostanie się do specjalisty publicznie (Prywatnie spoko. Ochoczo, z przytupem Cię obsłużą i jeszcze rękę ucałują.), bo kolejki są takie, że PRL by się zawstydził. Terminy zajęte na kilka miesięcy w przód. Przykład: w listopadzie próbowałam się zapisać do lekarza. Niemożliwością to, albowiem jeszcze nie ma zapisów na przyszły rok, mam się dowiadywać, dzwonić i to tak w grudniu. Tako rzekła poirytowana pani z okienka, która o dziwo była bardzo miła, chociaż minę miała kwaśną jak cytrynka. Nadchodzi grudzień i z telefonicznego dowiadywania się nici, ponieważ po prostu nikt w przychodni nie odbiera telefonu. Potem nadszedł czas wyczekiwania i zadumy nad własnym niezdrowym losem.Po zapisach do innego specjalisty, okazało się, że badania robione tak gdzieś we wrześniu, czy październiku są już nieaktualne i należy zrobić je ponownie, więc lekarz nic nie zrobi, zanim nie będę miała tych badań. Aktualnych. No dobra, super, wszystko fajnie, tylko, że nie było wcześniej możliwości dostania się do tego lekarza. Więc wychodzi na to, że muszę zrobić jeszcze raz te badania, jeszcze raz zapisywać się do lekarza i czekać znowu na wizytę, modląc się, żeby nie było jak za poprzednim razem. Przy czym ze zrobieniem znowu badań nie jest tak hop siup, lekarz rodzinny nie kwapi się z zezwoleniem na zrobienie takowych powtórnie, w tak krótkim odcinku czasu! Przecież za wszystko się płaci, po co dwa razy robić te same badania?
Od neurologa z kolei dostaję zlecenia na badania tarczycy, mimo że lekarz rodzinny stwierdził, że skoro w badaniach krwi na hormony tarczycy nic nie wyszło, to nie trzeba ich robić. Miła pani neurolog twierdzi, że od tego w ogóle powinniśmy zacząć. Zapisanie się na to badanie jest równoznaczne z kolejnym iluśtam miesięcznym czekaniem, bo kolejki i cośtam. No to pięknie, oczywiście na badanie się udajemy, oczywiście w godzinach pracy, bo o ludzkiej porze po południu nie ma w ogóle szans. I siadamy w kolejce. I czekamy. I pani doktor, która ma przeprowadzić badanie nie przychodzi. I czekamy. I matula się lekko irytuje (czytaj: ma sporego wkurwa i nie krępuje się z wyrażaniem tego werbalnie, z zastrzeżeniem, że niecenzuralnych słów nie używa). Czas płynie. Dawne rany zadane przez NFZ się otwierają. Wreszcie wchodzi dwóch lekarzy, którzy zabawiają w gabinecie spory odcinek czasu, po czym wychodzą, rozmawiając o tym, że są wyrobnikami. Wkurzam się powoli również. Okazuje się, że dwie osoby są zapisane na tę samą godzinę, panuje ogólny burdel mentalny, wszyscy patrzą na siebie jakimś chorym wzrokiem. Tylko jeden facet nie traci animuszu i ze spokojem oraz uśmiechem na twarzy rozmawia z córką po angielsku. Wreszcie pani przychodzi. Jeszcze tylko wystarczy poczekać na swoją kolej i już. Oczywiście godzina, na jaką byłam zarejestrowana okazała się czymś równie magicznym i nierealnym, co sowy pocztomioty z Chorego Portiera.
Zostaje mi zrobione badanie, które można ująć tak: nie widać, aby coś mi konkretnego było, ale te zmiany, to są takie niepokojące, nie można bagatelizować. Czasem się zdarza w tym wieku, ale nie można zlekceważyć, bo mogą się przeistoczyć w coś niebezpiecznego. Czyli jak zawsze nic konkretnego i nic wyjaśniającego sytuację. Miła pani przeprowadzająca badanie sugeruje, abyśmy zrobiły badanie na tarczycę, za które się co prawda płaci, ale będzie przynajmniej pewność. Szlag mnie trafia i padam rażona ciosem psychicznym na posadzkę, bo w nieodległej przeszłości istniała możliwość zrobienia tego badania taniej, ale miły pan doktor z poradni rodzinnej uznał, że to bez sensu i nie trzeba.
Potem udajemy się do innego skrzydła szpitala, aby zapisać się na wizytę do neurologa, bo jak już wyżej wspomniałam, nie dodzwoniłyśmy się. Kolejka zapiera dech w piersiach. Dzieciarni mnóstwo. Atmosfera gęsta jak siekanka mięsna. Dziecka się drą. Koszmar. Stoimy w kolejce. Długo stoimy. Jest początek stycznia. Udaje mi się zapisać na 12 lutego. Oczywiście w godzinach pracy. Pani informuje, że dzisiaj to jeszcze nie jest źle w przychodni, przed świętami było gorzej. Nie chcę sobie wyobrażać, jak było przed świętami.
Pań w okienkach jest kilka. Uwijają się jak w ukropie. Przepisują i zapisują. Rozdają kartki i odbierają. Latają, jak z pieprzem w tyłku. Telefony dzwonią. Nikt ich nie odbiera, bo po prostu te kobiety nie mają na to ani chwili czasu. Już wiem, dlaczego się nie dodzwoniłam... Diagnoza mojej matuli: Jak chcesz się wyleczyć, czy choćby zdiagnozować, to musisz być bezrobotny. A w tych wszystkich kolejkach to po prostu się nie da nic zrobić dla swojego zdrowia, prędzej chory umrze w trakcie tego latania od kolejki do kolejki.
Zapytałam, czy taką przyszłość mi wróży.
Na razie dość mnie to, mimo wszystko, bawi, ale zastanawiam się, czy na badaniach i lataniu od lekarza, do lekarza spędzę kolejny rok.

4 komentarze:

  1. Rozumiem, rozumiem. Ja w przychodniach i szpitalach jednak aż tyle nie przesiedziałam, bo po prostu mi się odechciało. Mój problem jest nieprzyjemny, ale do przeżycia, w badaniach nic okropnego nie wyszło, więc na razie żyję i modlę się, żeby nie musieć nigdzie iść się badać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że urodziłam się z wadą wrodzoną i od razu wykryli, co mi jest... Ale dziecięciem w pieluchach będąc i wybierając się na swoje dwie pierwsze operacje, musiałam jeździć do "starego szpitala" (400 km od mojego miasta), w którym kolejka wychodziła poza budynek (opowiadania rodziców własnych i innych dzieci), za to od kiedy wybudowali nowy szpital, w tej samej miejscowości, więc kilometrów mi nie ubyło, za to czasem nawet na krzesełko się załapię w poczekalni, też są cyrki jakie to tylko w służbie zdrowia być potrafią. Odkąd wprowadzili eWUŚ, kolejki do rejestracji się zmniejszyły, ale i tak wszędzie się czeka (jak jadę na przyjęcie i jestem o 8 w szpitalu, jak się wyrobię na obiad o 13, to jest dobrze :) Mam nadzieję, że ze zdrówkiem będzie lepiej i problem u któregoś z lekarzy zostanie rozwiązany.

    OdpowiedzUsuń
  3. Od kiedy jako dzieciak czekałam 5 godzin na przyjęcie do okulisty nie zdziwią mnie już żadne historie medyczne...Dobrze że ja i moja dwójka rodzeństwa byliśmy spokojnymi dziećmi, bo nasi rodzice by cholery dostali w tej kolejce. Od pewnego czasu po prostu staram się nie chorować- boli to boli, albo przestanie albo umrę. Mam 16 lat, więc raczej przestanie. Jak w drugą stronę- no cóż, i tak nie ma czego żałować. Udaje mi się nawet nie przeziębiać, względnie udaję że jestem zdrowa. I lekarze mnie mijają, cuda prawdziwe, ostatni mój pobyt w ośrodku zdrowia miał miejsce latem, ale prywatnie, robiłam zęba (a raczej naprawiali mi to co spieprzyła dentystka w moim ośrodku). Od tego czasu żadnego lekarza nie widziałam i nie mam zamiaru widzieć do pójścia na studia!

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, nie zazdroszczę. Pozostaje mi tylko życzyć Ci duuużo zdrowia i zero kontaktu z lekarzami!

    OdpowiedzUsuń