Białe małżeństwo
Będąc po spektaklu "Białe małżeństwo" w bielskim Teatrze Polskim, nie mogę nie pokusić się o napisanie kilku słów. Fakt faktem, że będą to raczej słowa uznania.
Sztuka Tadeusza Różewicza uważana jest za kontrowersyjną i w dalszym ciągu, tak samo jak w latach 70 wywołuje duże emocje.
Pokrótce można powiedzieć, że "Dziewczęta dorastające w eleganckim, mieszczańskim dworku nagle uświadamiają sobie dysfunkcję własnej rodziny oraz dysharmonię narzuconego przez nią modelu wychowania. Każdy członek rodziny boryka się z własnym demonem, którego nieujarzmiona natura przebija się w formie zwierzęcego instynktu.", ale właściwie trafniejsze byłoby spostrzeżenie, że "Białe małżeństwo" traktuje o seksualności i problemach z nią związanych, źle funkcjonująca rodzina jest bowiem pokazana głównie na tym tle. Mamy więc ojca rozpustnika, który, obdarzony dużym temperamentem, nie przepuści żadnej spódnicy. Mamy jego żonę, która, jak twierdzi, wyszła za niego nie z własnej woli, nigdy go nie kochała, a w momencie, kiedy ją poznajemy, jest oziębła i marzy, aby mąż nie zawędrował akurat do jej łóżka. Tatuś figluje więc na boku z Kucharcią, nawet tego zbytnio nie ukrywając. Jest jeszcze dziadek, postać fenomen, którymi mimo wieku czuje jeszcze pewne potrzeby, dlatego podszczypuje na boku wnuczkę Paulinkę i prosi ją o pończoszki do wąchania.
Jednak główną bohaterką jest Bianka, mająca wyjść za Beniamina, która niezbyt dobrze czuje się w swoim kobiecym ciele i którą perwersyjna seksualność rodziny zniechęciła na tyle, że domaga się białego małżeństwa właśnie.
Czy taka mieszanka może wywołać oburzenie? Moim zdaniem tak, ale tylko w przypadku jeśli:
a)jest się mężczyzną
b)nie zrozumie się jej
Spektakl jest bardzo feministyczny i w gruncie rzeczy uświadamia nam problem traktowania kobiet, na których mężczyźni wyładowują swoją chuć, jednocześnie stwarzając pozory, jakoby nie były one ludźmi, a jedynie zwiewnymi, onirycznymi postaciami, motylkami, porcelanowymi laleczkami. Jak słusznie zauważa Paulinka, jak zwierzę może "przelecieć" motylka?
Różewicz z jednej strony pokazuje kobiety, które duszą się w ciasnych ramach ról, jakie im przypisano, a z drugiej źródła problemów seksualnych, tkwiących, a jakże, w rodzinie. Nadmiar seksualności, jaką jest epatowana Bianka, prowadzi w konsekwencji do kryzysu tożsamości, zachwiania równowagi, niepewności co do tego, kim się jest. Jeśli nie można być kobietą bez uprawiania seksu, to może lepiej być chłopcem? Do takich wniosków dochodzi nasza bohaterka, która wypowiada w łazience zdanie, mnie osobiście bardzo cieszące w całym kontekście przedstawienia: Chcę być mężczyzną i chcę mieć członka!
Nie bardzo rozumiem jednak zarzuty co do propagowania ideologii gender. Spektakl pokazuje bowiem ludzi nieszczęśliwych, niespełnionych, a co ważniejsze, pokazuje przede wszystkim źródła problemu, nie widzę więc w tym nic oburzającego. Nikt tu z nikogo na siłę nie robi mężczyzny, Bianka dokonuje własnego wyboru, ale czy czuje się z tym dobrze...
Muszę zaliczyć to przedstawienie Teatru Polskiego do jednego z lepszych, jeśli nie najlepszego. Dawno w naszym teatrze nie widziałam aż tak dobrej sztuki, która podobałaby mi się na tak wielu płaszczyznach.
Po pierwsze mistrzowski, smaczny bardzo, tekst Różewicza. I tu należy bić pokłony przed mistrzem, który podszedł do tematu nieszablonowo, z pomysłem, w sposób nawet humorystyczny (śmiech przez łzy niestety). Bardzo udany był też pastisz "Żywotów Świętych" Piotra Skargi.
Po drugie scenografia, bardzo dobrze dobrana, minimalistyczna, symbolistyczna, służąca za środek do rozwijania symbolu, mowy niewerbalnej, na które kładziony jest nacisk w spektaklu.
Co za tym idzie bardzo dobra reżyseria pani Joanny Zdrady, której należą się wielkie brawa.
Oprawa muzyczna bardzo pasująca do scenografii, podkreślająca zwierzęce motywy również przypadła mi do gustu, bo często jest tak, że muzyka w teatrze mnie drażni, natomiast w tym wypadku również bardzo mi się podobało.
Wreszcie aktorzy, którzy zostali naprawdę fantastycznie dobrani do swoich ról. W pierwszej kolejności wielkie brawa dla Darii Polasik (Bianka) i Anisy Raik (Paulinka), bo młode aktorki w roli sióstr sprawdziły się doskonale. Zadziwiło mnie zwłaszcza idealne dobranie pod względem fizycznym aktorki do roli Bianki - drobna, szczuplutka, blada dziewczyna doskonale nadawała się do roli głównej bohaterki, ale aktorsko chyba ustępowała jednak Anisie, która w roli Pauliny wypadła niezwykle sugestywnie.
Ojciec i matka zostali zagrani bardzo dobrze. Bardzo podobała mi się kreacja dziadka lubieżnika i kucharki, w nich tkwił bowiem duży ładunek komizmu. Wszyscy aktorzy świetnie pasowali do swoich ról i nie wymieniłabym żadnego, zwłaszcza, że ekipa doskonale się zgrała i na scenie tworzyła jedno ciało aktorskie. Właściwie zastrzeżenia miałabym jedynie do postaci Bieniamina, ale może on po prostu miał być taki bezbarwny.
P
o prostu polecam to przedstawienie, a mając świadomość, że na pewno nikt nie będzie specjalnie jechał do Bielska na spektakl, chociaż przeczytanie sztuki Różewicza. Ludziom inteligentnym otworzy oczy na pewne problemy.
Swoją drogą jestem bardzo ciekawa, jak to wszystko przeżyły starsze panie, obecne na "Białym Małżeństwie". Zaś facet obok nas chrupał paluszki, zapewne zajadał stres. Bo ja potrafię wytrzymać 2,5 godziny bez jedzenia...
Kocham teatr! Ale chciałabym kiedyś zobaczyć jakąś naprawdę stara sztukę... Rozumiem, ze nie jesteś stałym bywalcem teatru? Bo ja jestem, i nowoczesne spektakle zaczynają trochę mnie męczyć. Mimo mojego uwielbienia dla aktorstwa zauważam że ta sztuka nowoczesna to w rzeczywistości niezłe bagno... Opisywane przez ciebie przedstawienie wypada jeszcze całkiem przyzwoicie. Taka choćby ,,Burza" była gorsza. I co najwazniejsze- miało sens, czego nie mozna powiedzieć o wszystkich wytworach teatru. Czasami traci on swoją najważniejszą rolę- role pokazania czegoś głębokiego- a sprowadza wszystko do rozbierających się aktorów i ,,modnej" obecnie ideologi. Oraz dużej ilości świateł, żeby widzowi zrobiło się niedobrze. Zdanie usłyszane ostatnio na ,,Wiśniowym sadzie"- ,,No, a już się bałem że cycków nie będzie!"
OdpowiedzUsuńjeżeli tylko dla takich wartości się przychodzi teraz do teatru, to widze tu upadek sztuki...
Tak swoją drogą,w teatrze zawsze jestem głodna, tak jak opisany przez ciebie facet :) Tylko że ja czekam na przerwę i jem skromnie banany :D
Mylisz się, kochanie, w teatrze bywam często.
UsuńZnam nowoczesne sztuki, ta po prostu wyjątkowo przypadła mi do gustu.
A przedstawienia na zasadzie pokazania jak najwięcej nagości oczywiście są okropne i już, zdaje się, oklepane. Natomiast swego czasu byłam w bielskim teatrze na "Królach Dowcipu", a tam aktorzy rozbierali się kompletnie do naga i nie raziło mnie to, bo był to zabieg jak najbardziej uzasadniony i na miejscu. Mam natomiast wrażenie, że dzisiejsi twórcy podchodzą do tego tak: dajmy jak najwięcej golizny, to głupi plebs będzie miał uciechę. Poza tym to już trochę nuży, bo wszędzie tego pełno.
Co do "starych sztuk", byłam niedawno również na "Balladynie" i było to mocne rozczarowanie z przereklamowaną Guzik w roli głównej.
Ojej, bardzo mnie zaciekawiłaś ;) mam nadzieję, że będe mieć możliwość pooglądania sobie tego spektaklu, jak ja dawno w teatrze nie byłam!
OdpowiedzUsuńsuper tutaj u Ciebie :)
OdpowiedzUsuńOd razu mnie odesłało na stronę z repertuarem teatru. ;) Temat sztuki jest mi za mało obojętny, żebym mogła ją obejrzeć spokojnie i chyba nawet chrupanie paluszków by nie pomogło.
OdpowiedzUsuń