Wszystko jest takie bez sensu.
Na nic mnie nie stać.
Albo jestem za bardzo przestraszona, albo zbyt leniwa, albo nie wierzę, że w ogóle może się udać.
W zasadzie świat sprowadza się do tego, aby udawać, że jest dobrze, kiedy wcale nie jest dobrze.
Od czasu do czasu zdarzy się coś, co daje złudne wrażenie, ze jest dobrze rzeczywiście. Największe oszustwo.
Galop od dnia do dnia, każdy dzień mija i o każdym zapominamy, chyba że był wyjątkowo udany. Nieprawda? Zapytaj się siebie, co robiłeś w środę dwa tygodnie temu.
Poza tym nie mam na nic siły. Serio, nie wiem, skąd mi się to bierze, ale najchętniej bym spała nawet w dzień. Chce mi się spać CIĄGLE.
Do tego dochodzi frustracja. Od dawna nie napisałam niczego sensownego. Jakieś próby były, ale wyszło marnie.
Nie ma we mnie ani odrobiny fantazji i jeśli już sobie coś wyobrażam, to są to rzeczy niebywale praktyczne, a przez to nudne.
W skład bezsensowności wchodzi ciągła walka z prezencją.
Skoro nienawidzę swojej gęby, to jak może być dobrze? Skoro nie mogę się na niczym skupić, bo myślę o tym, że powinnam schudnąć, to jak może być dobrze?
Moje poczucie humoru skarlało ostatnio.
Wyznaczyłam sobie kilka celi i jak dotąd zrealizowałam tylko jeden - mianowicie ograniczenie wulgaryzmów. Piękne zwycięstwo, osamotnione zwycięstwo.
Ponadto nie mam siły na naukę. I to nie wychodzi z lenistwa, bo zabrałam się za siebie. Po prostu cały czas odczuwam dziwne zmęczenie i nie mogę się skupić. Myśli ciągle mi uciekają. Wyłączam radio, laptopa, siadam przy biurku z podręcznikiem i łapię się na tym, że gapię się w ścianę.
O dziwo odkryłam, że w szkole wcale nie nagradzają za naukę. Nagradzają głównie za dostęp do internetu w telefonie.
Tak bym chciała coś napisać. Tak bym chciała coś napisać o sobie, ale nic się nie dzieje, każdy dzień jest taki sam, nie mówię, że tak samo zły. Śmieję się każdego dnia, ale śmieszne rozmowy jakoś ulatują, musiałabym je zapisywać na bieżąco.
I potem myślę, że tak już będzie do końca mojego życia - będę robić rzeczy, których nie chcę robić, z ludźmi, z którymi nie chcę ich robić, w miejscach, gdzie nie chcę ich robić.
Czasem mam zapał do czegoś, a potem nie wychodzi i się zrażam. Wtedy myślę o tym, że nawet gdyby się udało, to byłby to krótkotrwały sukces, nie nadający mojemu życiu specjalnego znaczenia.
Usilnie poszukuję sensu. I znaczenia.
Ale nie ma.
W księgarniach, kioskach, sklepach z bibelotami, zalegają kalendarzyki. Każdy chyba kiedyś miał coś takiego. Urocze.
Ja mam lepszy pomysł. 365 kartek na 365 dni, na każdej przepis. Dajmy na to, dzisiaj jest środa. Musisz zrobić to i to, aby poczuć się spełnionym i wartościowym człowiekiem. Plan dnia na każdy dzień, na każdy z 365 dni. Cudowne w swoim geniuszu. Wszystko rozplanowane, tylko wykonaj, a poczujesz satysfakcję.
Zdaję sobie sprawę, że uderzam w histeryczne tony. Pamiętam, jak płakałam, kiedy wcięło mi dwie strony zamówionego tekstu. Taka już jestem czasami - ujawnia się natura histeryczki.
Dzisiaj mam stan, w którym chciałabym krzyczeć na cały głos.
Nienawidzę siebie, nienawidzę, nienawidzę.
Ayo - How many times
EDIT: Nie moderuję komentarzy, to blogspot świruje.