Ty, który tu wstępujesz, żegnaj się z nadzieją!
Wszystkie ewentualne podobieństwa są nieprzypadkowe. Imiona zostały zmienione ze względów bezpieczeństwa. Autor nie odpowiada za bezpośrednie, pośrednie, incydentalne lub trwałe szkody wynikające z wadliwego, błędnego lub niewłaściwego użycia. Uwaga, sceny drastyczne! Wszelkie prawa zastrzeżone. Możesz mieć inne zdanie.
niedziela, 8 grudnia 2013
Dlaczego nie rozumiem kobiet.
Być kobietą, być kobietą... Fochać się na wszystkich o wszystko, masowo wykupować ze spożywczaka nutellę, płakać na kiepskich komediach romantycznych, najpierw mówić, potem myśleć, trzymać lakiery w lodówce...
Muszę przyznać, że jak na osobę płci żeńskiej jestem dość dziwnym egzemplarzem. Pewnie dlatego nie potrafię zrozumieć moich sióstr w niedoli.
Nie rozumiem tego kompletnego szaleństwa zakupowego. Bardzo nie lubię robić zakupów, a już zwłaszcza w galeriach handlowych. Muzyka (jakieś rytmy na jedno kopyto), perfumy, ciasne kabiny, straszne oświetlenie, a wreszcie konieczność przymierzania dziesięciu par prawie identycznych spodni doprowadza mnie do szewskiej pasji. Jestem osobą, która najchętniej weszła by do sklepu i od razu dojrzała tą upragnioną, idealną rzecz. Następnie tylko dla formalności ją przymierzyła (oczywiście rzecz pasowałaby jak ulał), powędrowała do kasy bez konieczności przeciskania się przez tłum spragnionych nowych szmat gimnazjalistek, zapłaciła i wywędrowała ze sklepu z błogim uśmiechem na twarzy i uczuciem kompletnej satysfakcji. A najchętniej w ogóle nie wychodziłabym z domu. Kiedy tylko mogę, wysługuję się rodzicami, którzy, świadomi mojego nikłego rozmiaru i preferencji kolorystycznych, zostali dogłębnie przeszkoleni w kwestii znajdywania mi nowych bluzek w rozmiarze S. Nie pociągają mnie promocje, ani noce zakupów, nie skusiłabym się na nową kolekcję Channel za pół ceny.
Kolejną kwestią, która jakoś się łączy z poprzednią, jest ubiór. Nie jestem kobietą, która ubiera się jak kobieta. Spodnie i T-shirt uważam za najodpowiedniejszy ubiór, jaki kiedykolwiek, ktokolwiek mógł wymyślić. Oczywiście nie szkoły nie wędruję w dziurawych dżinsach i trzy razy za dużej koszulce, staram się jakoś dostosować do standardów społeczeństwa, coby zanadto nie odstawać, ale w sukience mnie raczej nie zobaczycie.
Nie spędzam trzech godzin przed wyjściem, próbując zmienić się w powiewnego motyla, nie pokrywam twarzy toną tapety, a tusz do rzęs kupiłam dawno temu, leży w szufladce i się kurzy, bo nie mam zamiaru go używać. Nie rozumiem powszechnego szaleństwa związanego z tym produktem kosmetycznym, a już najbardziej nie jestem w stanie pojąć tego, że dziewczyny w dniu basenu przychodzą umalowane, przed wejściem do basenu wszystko z siebie zmywają, aby potem na nowo, już suche, wszystko nałożyć z powrotem.
Absurdem jest dla mnie chodzenie w butach na wysokim obcasie, mimo że mam 160 cm wzrostu. Chciałabym, aby faceci wreszcie zrozumieli, że to nie jest nasze, kobiet, widzi mi się, że nie nosimy tego cholerstwa. Po prostu, drodzy panowie, załóżcie kiedyś na nogi coś tak niewygodnego i spróbujcie w tym przetrwać cały dzień. Znam przyjemniejsze rzeczy.
No i do tego kwestia biżuterii. Kupowanie wybrance brylantów jest dla mnie czymś absurdalnym. Po co być tak nieopanowanie rozrzutnym? Zupełnie mnie to nie kręci.
Nie rozumiem obgadywania wszystkich naokoło, bo sama wolę powiedzieć komuś wprost, co myślę.
Nie rozumiem zachwytu nad każdą zapapraną dziecięcą buzią. Wolę się bawić z małymi chłopczykami, niż dziewczynkami. Pograć w nogę, połazić po drzewach, pograć na PS, ok. Ale bawić się w domu? Urządzać ślub lalkom? Nie, no błagam.
Bardzo rzadko płaczę na filmach, wyjątkiem jest Gladiator.
A już naprawdę nie cierpię podejścia, że jak się jest dziewczyną, to można siedzieć, pachnieć i ładnie wyglądać. Fakt, przyjemnie jest, kiedy to facet wniesie ławkę na 3 piętro, ale nie potrzebuję tego do szczęścia. Jak trzeba wnieść ławkę, to wnoszę, jak trzeba odkręcić słoik, to odkręcam, jak trzeba rozpalić ognisko, to rozpalam. I nie uważam, żeby wbijanie gwoździ w ścianę było specjalnie zarezerwowane jedynie dla prawdziwych, napakowanych, napompowanych testosteronem mężczyzn.
Coś chyba poszło nie tak. Miałam być przecież chłopcem i mieć na imię Radosław.
czwartek, 5 grudnia 2013
Bo ja to ciebie też bardzo, bardzo ale może dopiero pod namiotem.
W zasadzie ostatnio naszło mnie coś i zaczęłam się zastanawiać, jak to też wygląda miłość w naszych czasach. Że zła, że be, że komercjalizm także na nią wpłynął, że ogólnie cienko, cienko. Żadnych głębszych relacji.
No, proszę...
Miłości tak naprawdę nie ma.
Bo co to jest miłość? Jakieś abstrakcyjne uczucie, teoretycznie dotyczące każdego z nas, kojarzące się z motylami w brzuchu, kwiotkiem na rocznicę i białym misiem z piosenki.
Nawet Ciocia Wiki mówi, że miłość to pojęcie wieloznaczne i trudne do zdefiniowania, oj.
Ale też wyróżnia wiele rodzajów miłości: miłość dworska, romantyczna, platoniczna, chrześcijańska, własna.
Chrześcijańską bym zostawiła na razie, bo w zasadzie musiałabym się pogrążać w rozważaniach dotyczących religii itd., może innym razem.
Hiena powiedziała dzisiaj, że wszystko w życiu opiera się na egoizmie i niestety muszę się z nią zgodzić. Po co szukamy sobie "drugiej połówki"? Po co wariujemy, umawiamy się na randki, płaczemy wieczorem z poduszkę, kupujemy białą kieckę, zapraszamy setki gości, opłacamy orkiestrę, żeby grała "majteczki w kropeczki" i dajemy się nabić w butelkę?
Wszystkie piosenki z bardzo głupim, ale jakże jasnym przekazem "jesteś dla mnie najważniejsza, najważniejszy, jestem niczym bez ciebie, nie mogę bez ciebie żyć, umrę jeśli mnie opuścisz, nie odchodź, jesteś światłem mojego życia" i tak dalej można ciągnąć ten pseudo prawdziwy bełkocik. Co mają nam przekazać? To ta druga osoba daje nam szczęście, a bez niej nie potrafimy funkcjonować? Jeśli to druga osoba jest światłem twego życia, to znaczy, że bez niej panuje wieczna noc. Jeśli bez niej, niego nie istniejesz, to znaczy, że cię po prostu nie ma. Jeśli nie możesz bez kogoś żyć, to co tak naprawdę masz innym do zaoferowania? Jesteś pustym naczynkiem, do którego się ładuje kogoś na siłę i dziwi, że niezbyt pasuje. Więc pękasz.
Wracając do egoizmu: tak, to jest właśnie jego objaw. Chcę z kimś być, nie dlatego, że go kocham, tylko że mi się podoba i że nie chcę być sam. Chcę, żeby ktoś wypełnił dziwną pustkę, którą odczuwam. Jeśli naprawdę byś kogoś kochał, kochała, to nie chciałbyś wzajemności, zależałoby ci jedynie na szczęściu tej drugiej osoby. Ale człowiek jest egoistą i nie jest w stanie kochać innych bardziej niż siebie.
Co to jest miłość? Miłość nie istnieje. Istnieje tylko przyjaźń i pożądanie. To drugie z czasem się wypala. W związkach, w których jest przyjaźń dwie osoby, które już się nie pragną mogą z sobą funkcjonować, ale tam, gdzie przyjaźni nie ma, najczęściej pojawiają się kłótnie i rozwód. Dlatego też człowiek z natury jest bigamistą, raczej nie potrafi być całe życie z jedną osobą. Takie sytuacje się zdarzają, ale rzadko, a wtedy też wszystko opiera się na przyjaźni.
Miłość do dzieci? Chcemy mieć coś do kochania, znowu działamy z czysto egoistycznych pobudek.
Dużo jesteśmy w stanie zrobić dla przyjaciół. Miłość, skoro już tak to nazywamy, wyparowuje i okazuje się, że ta "jedyna" osoba jest największym gnojem, że taka siaka, owaka, że "zupełnie do siebie nie pasujemy".
Miłość romantyczna? A co to jest, do cholery? To jest tylko czyste pożądanie i miłość do samego siebie, czyli miłość własna, realizacja egoizmu. Kto tego nie wie, nie przeczytał porządnie dzieł powstałych w okresie Romantyzmu.
Wierzę w przyjaźń, która może trzymać związki, może funkcjonować długo, ale nie w miłość. Miłość nie istnieje.
Subskrybuj:
Posty (Atom)