
Moje tygodniowe odizolowanie od internetów skończyło się na jednym dniu bez internetu, ponieważ musiałam wejść na bloggera. Wychodząc z założenia, że uleci z mej głowy wszystko, co czuję dzisiaj, albowiem jutro będę czuła co innego, włączyłam laptopa, trochę powalczyłam z barierami natury technicznej i zabieram się za posta, który miał być poważny.
Wokoło mnie zalegają książki. Dużo książek. Jeszcze więcej książek.
Najbliżej mnie leżą dwie książki o romantyzmie (Piwińska, Witkowska). Dalej
Zalotnica Niebieska Samozwaniec,
Dziady,
Kordian, Mitologia Celtów, której autora nie pomnę. Na łóżku natomiast w spokoju odpoczywa
Narrenturm, które wczoraj zdrowo wymęczyłam. Cóż, zapewne lepiej byłoby wymęczyć jakiegoś przedstawiciela płci męskiej, ale i tak nie narzekam.
Wieści jakoweś krążą, że nie ma sprawdzianu z polskiego.
Bardzo dobra atmosfera do tego, aby się nad sobą zastanowić nie w chwili strachu, jak zazwyczaj, ale w spokoju i opanowaniu.
Od czasu pewnego coraz bardziej zaczynam doceniać nauki ścisłe (za wyjątkiem fizyki, bo jej nie rozumiem i chyba nigdy już nie będzie mi to dane). Zwłaszcza na lekcji biologii i matematyki czuję się bezpiecznie. Biologiczne procesy uspokajają mnie do tego stopnia, że ostatnio zabrałam się za podręcznik z biologii rozszerzonej przed snem. Wszystko jest takie jasne, klarowne, opiera się na logicznych przesłankach. Nic nie powstaje z niczego, zawsze jest jakieś racjonalne uzasadnienie. Sprawy duchowe schodzą na boczny tor.
Bardzo mi się podoba to, czego mogę być pewna. I właśnie się złapałam na tym, że zaczynam wyznawać dość osobliwą koncepcję religijną, mianowicie zaczynam wierzyć w naukę. Nauka jako przedmiot kultu jest wygodna. Nie odwróci się do człowieka plecami. Nie da się tak łatwo obalić jej założeń, a jeśli już tak się stanie, zastępują ją inne, wytłumaczalne, pewne.
Są wzory, jednostki, reakcje. Są strzałki, wykresy, funkcje. Jawią się one niesamowicie na tle czystej bieli nieuświadomionego umysłu ludzkiego. Potem ktoś tłumaczy, co dane symbole oznaczają i o ile dobrze wyjaśni, a ty nie jesteś tępy i ograniczony, stają się one pewnymi jasnymi wiadomościami.
Genialne funkcje matematyczne, które muszę jeszcze do końca ogarnąć.
Elektroforeza.
Skutki promieniowania jonizującego.
A potem "Faust" i godziny męki.
Ja się chyba po prostu już nie lubię udręczać, a język polski funduje mi przedmioty do rozmyślań prawie na każdej lekcji. Nie mówię, że to źle. Czasem po prostu chciałabym być szczęśliwym dogłębnie idiotą, pięćdziesięciolatkiem w ciąży piwnej, zasiadającym z czteropakiem przed telewizorem, dresem z autobusu, kaleczącym polską mowę, żulem spod sklepu.
Nucę dzisiaj razem z radiową Trójką
Jeśli Boga Nie ma Tu
Przez przypadek jestem tu
Jeśli jego nie ma wcale?
Nie wiem, nie jestem pewna.
I nie, nie jestem smutna. Wręcz przeciwnie. Mam takie dni, owszem, kiedy myślę, że gdyby mnie przejechał samochód, byłoby mi to doskonale obojętne. Ale to nie ten dzień. Ja po prostu rozmyślam. Zapewne nie dojdę do żadnych ambitnych, konstruktywnych wniosków.
Trochę czuję Boga. Na przykład ostatnio wygłosiłam odkrywcze stwierdzenie, że Jezus był równym gościem, tylko Kościół go zniszczył, a religią, która jest najbardziej bliska tego, o co w tym wszystkim chodzi jest Buddyzm. Więc dla mnie Buddyzm + Jezus to byłaby najlepsza religia.
Ale czasem Boga nie czuję. Myślę wtedy, że sens istnienia zawiera się w pozostawieniu czegoś po sobie. Takiego Słowackiego na przykład ("wielkim poetą był!")pamiętają, trochę z przymusu, ale jednak, kolejne pokolenia uczniów. W jakimś sensie będzie zatem nieśmiertelny. I o coś takiego chodzi.
Bardzo budujące, bo ja Słowackim nie będę.